Instynkt wolności: jak uwolnić się od wewnętrznych ograniczeń i stać właścicielem swojego życia

Wiele osób cierpi z powodu braku wolności, ale tylko nielicznym udaje się wydostać z niewolniczego stanu. Niektórzy nawet nie potrafią zdefiniować tej przysłowiowej wolności, do której dążą. Ale dlaczego tak bardzo potrzebujemy wolności?

Dążenie do wolności jest wpisane w naszą naturę

Już w 1917 roku naukowcy odkryli i opisali bezwarunkowy odruch, właściwy wszystkim zwierzętom. Polega on na tym, że przy napotkaniu przeszkody zwierzę stara się ją pokonać i uwolnić się od niej. Badacze nazwali go odruchem wolności.

Odruch wolności ma 3 stadia:

  1. Stadium oporu – odruch walki.
  1. Stadium uległości. Jeśli przeszkoda jest nie do pokonania, aktywuje się instynkt samozachowawczy, tak dany organizm dąży do przetrwania, zwierzę poddaje się. Tak przejawia się odruch niewolnictwa.
  1. Stadium współudziału. Im dłużej ograniczona jest wolność i silniejsza kara za opór, tym głębsza powstaje traumatyzacja. W wyniku tego następuje patologiczne dostosowanie się do wcześniej nieakceptowalnych okoliczności i zwierzę/człowiek zaczyna spełniać niezdrowe pragnienia pana. Tak niewolnik często podziwia tyrana i pomaga karać tych, którzy się mu sprzeciwiają.

Taki typ zachowania prowadzi do utrwalenia i samopodtrzymywania patologicznego postrzegania siebie i otaczającego świata. Wraz z tym zachodzą trudno odwracalne skutki deformacji osobowości. W rezultacie  prowadzi to do nieuchronnej zagłady zarówno fizycznego organizmu, jak i systemu.

Instynkt wolności popycha człowieka do walki z ograniczeniami

45 lat temu radziecki oceanolog Stanisław Kuryłow skoczył z liniowca w otchłań Pacyfiku i przepłynął 100 km, aby uwolnić się od totalitarnego reżimu. Opisał swoją historię w książce ,,Sam w oceanie”, którą gorąco polecam.

Stanisław Kuryłow liczył na przepłynięcie 18 km, a przepłynął 100 km. Chociaż umiał czytać gwiazdy i obliczył odległość jeszcze na statku, to jednak z powodu chmur, prądów i zmęczenia musiał przepłynąć 5 razy więcej, niż zakładał. Mógł nie raz pójść na dno. Jednak to się nie wydarzyło. Dotarł do brzegów filipińskiej wyspy Siargao.

Według słów oceanologa, to co pomogło mu przeżyć to:

  • wysoka świadomość

Świadomość swojej niewoli i pełna gotowość do walki o wolność.

  • praktyka w połączeniu z teorią

Kuryłow nie badał oceanu jedynie w zaciszu swego gabinetu czy na pokładzie statku. Naukowiec był również wyszkolonym pływakiem, miał silne ciało i wysoką wytrzymałość fizyczną.

  • umocnienie siły ducha

Oceanolog od wielu lat zajmował się  jogą i medytacją, co pomogło mu umocnić siłę ducha.

  • doświadczenie innych

W chwilach, gdy Kuryłowa ogarniał strach, przypominał sobie opisy ocalałych z katastrof morskich, którzy mówili, że większość ginie w morzu nie z powodu zmęczenia lub odwodnienia, ale z powodu strachu i paniki. Przypominał sobie, jak nauczył się pokonywać strach jeszcze w dzieciństwie, zmuszając się do chodzenia po cmentarzu w nocy. Taka praktyka przywracała go do rzeczywistości, a panika ustępowała.

  • motywacja

Badacz ani na chwilę nie zapomniał , że płynie po wolność, a  to dawało siłę i motywację.

Ta historia jest mi bliska, ponieważ prowadzę dialog z moją historią poszukiwania wewnętrznej wolności, czyli uwolnienia się od własnych traum. Na swojej drodze do wolności też niekiedy nie rozumiałam, ile jeszcze pływać i czy w ogóle jest brzeg. Tylko niechęć do życia w wiecznym piekle niewoli, kompleksów i wewnętrznych lęków dodawała siły, aby „płynąć dalej”.

Poza tym, historia Stanisława Kuryłowa jest dla mnie bezpośrednio związana z psychoterapią. Drogę wewnętrznego wyzwolenia wybierają odważni ludzie, którzy nie mogą zignorować instynktu wolności .

Psychoterapia jest podobna do pływania w otwartym oceanie

Wszyscy chcą być wolni i żyć szczęśliwie, ale większość ludzi nie decyduje się na zrobienie czegoś dla wolności. Ci, którzy „skaczą do oceanu”, idą na psychoterapię i/lub zajmują się samorozwojem, szczerze próbują wykorzenić z siebie niewolnika.

Dlaczego więc do prawdziwej wolności docierają tylko nieliczni, a większość skoczków tonie w nieskończonych chodzeniach po szkoleniach, psychologach, praktykach? Nie wszyscy, jak Kuryłow, sami mogą się przygotować i przepłynąć niebezpieczną oraz trudną drogę do wolności. Większości potrzebny jest przewodnik, a nim właśnie jest psychoterapeuta.

Aby specjalista naprawdę mógł pomóc człowiekowi wykorzenić z siebie niewolnika i pomóc mu dopłynąć do właściwego, a nie jakiegoś, brzegu, musi najpierw sam przejść tę drogę lub jej główną część.

Na tej drodze terapeucie pomagają:

  • obiektywne kryteria sprawdzania skuteczności
  • system i struktura procesu terapeutycznego, aby wiedzieć od czego zacząć, dokąd zmierzać, co, kiedy i po co robić
  • plan pracy jak krok po kroku przygotować się do „pływania”, czyli plan nabywania niezbędnych zasobów i umiejętności, które będą potrzebne po drodze
  • zrozumienie, z jakimi problemami trzeba się mierzyć, czyli umiejętność prawidłowego diagnozowania rodzaju traumy, określenia stopnia uszkodzenia osobowości i wiedzy jak z tym pracować

Opanowanie takiego systemu daje możliwość pracy nie byle jak, ale planowo, spokojnie i świadomie, а co najważniejsze – gwarantuje, że człowiek nie tylko dopłynie do jakiegoś brzegu, ale dotrze do pożądanego  rezultatu. Po pracy z terapeutą klient będzie mógł kierować swoim życiem i realizować swoje plany.

Jeśli psychoterapeuta sam nie zaznał prawdziwej wolności i do tego „pływa” razem z klientem, nie mając pojęcia, co i po co robi, obaj ryzykują albo utonięciem, albo chwytaniem się każdej płynącej obok kłody, mianując ją brzegiem. Początkowo każdemu wydaje się, że to jest cel, zbawienie, ale najbliższa fala odrzuca ich znów do oceanu niepokoju i głębin niezrozumienia.

Instynkt wolności skłonił mnie do stworzenia systemu, który pomaga terapeucie płynąć z klientem we właściwym kierunku.

Byłam tym psychoterapeutą, który miota się z klientem w oceanie jego traum i nie wie, jaką drogę do brzegu wybrać. Chciałam znaleźć w końcu działającą metodę pomagania bez ryzyka utonięcia w strumieniach skarg klienta i utopienia się.

Musiałam opanować 10 metod psychoterapii, a potem połączyć je z własnym doświadczeniem, aby stworzyć zupełnie nowy system, własną metodę Consonance Therapy.

Wychodziłam z założenia, że utrata kontroli nad własnym życiem i zgoda na życie w niewoli to skutek różnych rodzajów traum, które człowiek przeżywał w przeszłości. Często bywa tak, że jest to kombinacja osobistych traum, rodzinnej lub systemowej przemocy, niewoli i naruszenia podstawowych potrzeb w przeszłości. Dlatego kluczową koncepcją metody jest możliwość opracowania wszystkich traum przez jednego specjalistę w jednym miejscu.

W systemie Consonance Therapy dotarcie do rezultatów ułatwiają:

  • system prowadzenia procesu terapeutycznego od pierwszego spotkania z klientem do wymarzonego przez klienta rezultatu
  • holistyczne podejście – praca odbywa się jednocześnie na czterech poziomach percepcji: na poznawczym, obrazowym, cielesnym i emocjonalnym
  • kryteria sprawdzania poprawności procesu terapeutycznego na każdym poziomie i na każdym etapie terapii
  • zdrowe wzorce osobowości w ciele i struktura osobowości, po raz pierwszy zaadaptowana w ciele
  • plan krok po kroku, praktyczne instrukcje i narzędzia do stabilizacji stanu psychoemocjonalnego klienta, który kształtuje zrozumienie, co i na jakim etapie sesji trzeba robić
  • protokoły pracy z każdym typem i rodzajem traumy: PTSD/trauma szokowa, proste PTSD, trauma przywiązania, trauma sekwencyjna, trauma rozwoju, złożone PTSD
  • algorytmy budowania skutecznej strategii pracy z zaburzeniami osobowości, uzależnieniami/zależnościami, depresją, psychosomatyką, autoagresją, OCD itp.

W wyniku opanowania metody Consonance Therapy terapeuta uwalnia się od swoich wewnętrznych ograniczeń, a z tym uzyskuje wolność pracy z dowolnym klientem bez strachu przed utonięciem w jego problemach. Wręcz przeciwnie, specjalista otrzymuje metodę, która pozwala rozwiązać w 100% problemy klientów w minimalnym, w zależności od traumatyzacji, czasie.